Twitter Jana

piątek, 2 kwietnia 2010

Wracam do gry! 2kg i 3cm w pasie w dół! (marzec 2010)

NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 14

To był wspaniały miesiąc!

Dzięki szybko napływającej wiosennej pogodzie udało mi się wrócić na trasy biegowe. Przemaszerowałem ponad 260 km (po raz pierwszy, poprzedni rekordowy wynik pochodził z października 2009 i wynosił 212,87 km).

Do tego zmiana pogody niejako wymusiła zmianę jadłospisu na dania bardziej lekkie, powiedziałbym... wiosenne.

I w końcu... przecież to wiosna więc samo to sprawia przyjemność i pobudza do działania. Chce się żyć! Chce się ruszać! Chce się chudnąć!

2kg w dół (z lekkim hakiem, ale w swojej tabelce nie uwzględniam tego) przy aż 3 cm w pasie w dół oznacza, że mogło być więcej kilogramów, gdyby nie trzeba było budować mięśni po zimie.

Bardzo mnie to wszystko cieszy, pobudza do działania i pracy nad sobą. Mam olbrzymią nadzieje, że za miesiąc, podczas kolejnego ważenia, waga ponownie spadnie o 2kg. To by mnie w całości zadowoliło, gdyż zrównałbym się z najlepszym wynikiem jaki dotychczas osiągnąłem (102 kg, 31.XII.2010).

niedziela, 14 marca 2010

Wielki sukces! 9 kg w dół! Pierwsze, roczne podsumowanie (1 marzec do 1 marca).

Pierwsze, roczne podsumowanie odbywa się w cieniu marnych, zimowych wyników. Niemniej nie może to przysłonić osiągniętych rezultatów w skali roku, które mogę uznać wyłącznie za wielki sukces.

Co było na początku?

Na początku, w jeden miesiąc przytyłem 7 kg! Do tego doszły złe wyniki związane z ciśnieniem tętniczym i poczuciem, że idę drogą, która doprowadzić mnie może tylko do kolejnych problemów zdrowotnych, może nawet śmiertelnych (bardzo poważne, choć nie śmiertelne problemy widziałem w otoczeniu swoich znajomych).


blog

Blogi stały się popularne więc zacząłem go pisać, a do tego zbierać informację o tym co i jak mierzyć. Uzyskane wyniki poddane interpretacji pokazały, że czeka mnie długo droga, a sytuacja jest tragiczna: otyłość i poważne zagrożenie zdrowia.


jedzenie

Powoli zacząłem zmieniać co, kiedy i ile jem. Trudno mi sobie wyobrazić życie bez wielu potraw więc nawet nie próbowałem ich wycinać ze swojego jadłospisu. Staram się jeść mniej (choć nie powiedziałbym, żebym był wcześniej człowiekiem, który się obżera), ale i tak najważniejsze jest, aby to co jem mi smakowało. Lepiej zjeść mniej, ale ze smakiem. Obawiam się, że na zdrowych, ale niesmacznych produktach daleko bym nie zajechał.

Nie znaczy to jednak, że zamykam się na nowości i nie szukam równie dobrych, albo i lepszych zamienników tego co jadam. Wręcz przeciwnie. Odkryłem wiele zdrowych i smacznych potraw, dzięki czemu mój jadłospis wyraźniej się powiększył.


trening

Do tego dochodzi NAJWAŻNIEJSZA rzecz, dość ślamazarnie dołączana, czyli regularne ćwiczenia fizyczne. Ze wszystkich ćwiczeń najbardziej wciągnął mnie żwawy, szybki marsz (chód) - tak żwawy i szybki jak to tylko możliwe - do czego bardzo chętnie dołączyłbym jazdę na rowerze, ale z przyczyn technicznych jest to na razie niemożliwe oraz wyprawy górskie których w ubiegłym roku była kilka, ale o wiele za mało w stosunku do moich potrzeb.


aktywne życie

Oprócz jedzenia i treningów zmieniłem także sposób życia. Kiedyś wiele prozaicznych rzeczy odkładałem na później, a dziś już patrzę na nie niemal wyłącznie (taka mało obsesja) jako na prostą metodę spalenia kilku dodatkowych kalorii ;-) Jedyna rzecz do której w najbliższym czasie raczej się nie przekonam to prasowanie koszul ;-)))


wszech obecne triki

Ten sposób życia można dołączyć do listu wielu trików, które warto stosować w dniu codziennym. Ot, choćby parkując samochód, zamiast zrobić to przed samym sklepem, ustawiamy nasz pojazd na końcu parkingu. Czy też inny przykład: zamiast używać windy, przejdźmy się po schodach. Co prawda teoria mówi, że nadmiar tkanki tłuszczowej zaczynamy spalać po ok. 25 minutach ciągłego ruchu, ale te drobne triki sprawiają, że ruchowi mówimy jedno, wielkie TAK i niejako wprowadzamy nasze ciało w ruch.

liczby

Waga:
Początek: 115 kg
dziś: 106 kg
Spadek o 9 kg czyli... 7,8% masy ciała.

BMI:
Początek 31,86 (otyłość)
dziś: 29,36 (nadwaga).


% zawartość tłuszczu w organizmie:
Początkowo: 32,25%
dziś: 30,25%


Obw. talii:
Początek: 120 cm
dziś: 115 cm
Spadek o 5 cm.
Stan zagrażający zdrowiu (bez zmian)

Obw. bioder:
Początek: 115 cm
dziś: 113 cm
Spadek o 2 cm.

WHR:
Początek: 1,04
dziś: 1,02
Spadek o 0,02
Ryzyko chorobowe pozostaje wysokie.

Wg wzoru Broca
Początek: 115 kg (otyłość)
dziś: 109 kg (nadwaga)

Wg wzoru Lorentza, Tatonia, Pottona, ATUŻ, Bernarda
bez zmian: otyłość.

1 marca rozpoczął się kolejny sezon.
Cel: wagowo osiągnąć taki sam wynik, do tego parę cm w dół w pasie, a reszta będzie "tylko" konsekwencją tych dwóch.

Spodziewana waga: 99 kg
Obw. w talii: 108 cm

Za rok przekonam się czy te plany udało się ziścić.

piątek, 5 marca 2010

Trening. Styczeń i luty (2010).

Początek roku bardzo słaby. Patrząc na wyniki nie można mieć złudzeń: ten fakt miał bez wątpienia przełożenie na złe wyniki (ważenia i mierzenia).

Styczeń to zaledwie 7 km. Luty, troszkę lepiej, 31 km.

Postanowienie: jesienią 2010 przygotuje strategia na zimę 2010/2011.

wtorek, 2 marca 2010

Rozczarowanie. Druga porażka pod rząd (luty 2010).

NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 13

Miałem głęboką nadzieję, że uda mi się powstrzymać niekorzystny, zimowy trend i nie przybrać na wadzę w tym miesiącu, ale ze smutkiem muszę powiedzieć, że odniosłem porażkę. Jeżeli styczeń mógłbym jakoś tłumaczyć (że karnawał, choroba, praca siedząca itd itp.) tak mojej postawy w lutym nic nie broni.

+1 kg
+ 2cm w pasie

Rozczarowanie.

wtorek, 2 lutego 2010

Przegrana bitwa styczniowa. Pierwsza porażka od rozpoczęcia walki z nadmiarem kilogramów (styczeń 2010)

NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 12

Po 11 miesiącach, w tym 6 miesiącach spadków, nastąpiła korekta i niestety przybrałem na wadzę 3 kilogramy. Co gorsza, doszły do tego także 3 cm w pasie.

Już byłem w ogródku, już witałem się z gąską... a tymczasem zimny prysznic i duży atak na morale. Dla przykładu, procentowa zawartość tłuszczu w organizmie wynosiła pod koniec grudnia już "tylko" 27%, a teraz... wyraźne pogorszenie.

To, że w ziemie przybiera się kilogramy jest dość naturalne, ale aż 3 kg w styczniu? Za dużo... W tamtym roku jednakże styczeń był o wiele bardziej dramatyczny (aż 7 kg w górę).

Co w tej sytuacji? Trzeba zatrzymać trend wzrostowy, bo może to nie być ostatnie słowo wroga!

czwartek, 7 stycznia 2010

Strategia na styczeń 2010.

Styczeń 2009 roku: przytyłem 7 kilogramów (ze 108 na 115)! Wielka tragedia! 1 lutego zacząłem pracę nad sobą...

Styczeń wydaje się więc tym miesiącem, którzy może zdecydować o wynikach całego roku. Jest zimno więc tym chętniej siedzi się w domu, pije alkohol ze znajomymi oraz zajada tłuste produkty. Do tego słodycze na polepszenie humoru oraz placki świąteczne. W końcu... to sezon choroby i złapać jakieś świństwo nie jest trudno (żeby było ciekawiej ja już pod koniec grudnia coś złapałem i nie mogę się tego pozbyć). Choroba to brak treningów i jeszcze bardziej tłuste jedzenie... Do tego z noworocznego letargu obudziłem się dopiero teraz, a minęła już 1/4 stycznia.

Mój Boże... Jeszcze niedawno wydawało mi się, że problemy stycznia ubiegłego roku to tylko pechowy epizod, ale kiedy już przyszedł styczeń to wydają się one nabierać nowych rumieńców.

Jedyny cel na ten miesiąc to zrobić tyle ile się da, aby nie przytyć. To jest plan maksimum i niczego więcej nie oczekuje.

Wyzwanie tego miesiąca to marne 25 km, ale widzę że treningi się sypią więc nie ma sensu stawiać sobie wymagań i celów, które są nierealne.

Aby mieć bieżący obraz sytuacji zważę się w tym miesiącu 3 razy przed oficjalnym ważeniem po-styczniowym (7, 15 i 22 stycznia).

Zaczęły się pierwsze schody...

sobota, 2 stycznia 2010

Wyzwanie - podsumowanie grudniowego (2009) i całego 2009 roku...

Grudzień 2009: 56,67 km oraz 3674 kalorie spalone.

Grudzień był bardzo pechowy. Byłem pewien, że uda mi się zakończyć rok (a dokładnie jesień tego roku kiedy to zacząłem swoje treningi) okrągłymi 500 km do czego potrzebowałem 100 km w grudniu. Niestety... od połowy grudnia zaczęły mnie dopadać choróbska i mimo najszczerszych chęci nie udało mi się osiągnąć wymarzonego wyniku. Absolutnie było to w zasięgu moich możliwości...

Jest mi przykro niemniej staram się, aby nie uprzykrzało mi to podsumowania ponieważ, jak na moje standardy, wyniki są imponujące.

Przypomnę, że zacząłem liczyć km pod sam koniec września (2 dni się załapały). Po czym nastąpiły 2 wspaniałe miesiące październik i listopad (nie tylko świetne, mocne treningi, ale i ważenia po-miesięczne dały wysoki rezultaty) i pechowy grudzień.

Łącznie w 2009 roku
przeszedłem:
457,62 km
co dało ubytek
30 146 kalorii.

Jak widać do całych 500km zabrakło ok. 43km (3-9 treningów: w zależności od trasy).

Ta forma treningu (brisk walk) w moim przypadku sprawdziła się bezbłędnie. Nie tylko sprawia mi to radość, ale także wpływa na zmianę kilogramów poprzez spalanie kalorii oraz... przyspiesza metabolizm. POLECAM!

piątek, 1 stycznia 2010

1 kg i 1 cm w dół! Święta wyssały resztę... (grudzień 2009)

Do Świąt Bożego Narodzenia wszystko dobrze, a później waga zaczęła przybierać (mimo różnych trików ;-)) i w momencie ważenia wyniosła 102 kg czyli o jeden mniej w porównaniu z poprzednim miesiącem.

Za to w pasie zgodnie z tradycją... 1 cm w dół (obecnie 110 cm). Współczynnik WHR osiągnął historyczny wynik 1. Mimo radości należy pamiętam, że jednak nalej oznacza to zagrożenie zdrowia. Ale idzie ku lepszemu...

To kolejny miesiąc zmian na lepsze... wskaźnik procentowej zawartości tłuszczu to wspaniałe 27%... BMI 28,25%...

Niestety z krótką przerwą na Święta ciągle łapałem jakieś choróbska i nie trening został wyraźnie zmniejszony co nie tylko odczuwam poprzez gorsze samopoczucie, ale i same wyniki o tym świadczą...

Już wkrótce podsumowanie 2009 roku oraz strategia na najgorszy m-c w roku: styczeń.

środa, 23 grudnia 2009

Radosnych Świąt Bożego Narodzenia

Okres przed Świętami: uwielbiam. Jest tyle rzeczy do zrobienia, miejsc do odwiedzenia, sprzątanie, gotowanie, zakupy, prezenty, kartki świąteczno-noworoczne, spowiedź, mógłbym wymieniać w nieskończoność... Dla naszej wagi to również okres owocny, włącznie z postną / jarską Wigilią.

Problem zaczyna się Pierwszego Dnia Świąt wraz z rozpoczęciem biesiad rodzinnych i, jakże często, brakiem ruchu.

Dlatego... do Pasterki należy się cieszyć Świętami i niczym nie przejmować, ale... od 25.XII bacznie przyglądać temu co robimy i ile jemy. Jedynym rozwiązaniem na jakie wpadłem to... jeść wszystko, ale w małych ilościach. Nie jestem pewien czy mi się to uda, ale spróbuje :) Czy ktoś zna lepszy sposób?

Radosnych Świąt!

środa, 9 grudnia 2009

NIE dla ideologii "jutro-jutro"!

Od jutra

Jak łatwo się rozgrzeszyć z własnych błędów i zaniedbań dodatkowo sprawiając wrażenie, że się te błędy pojęło i postanowiło zmianę, którą się wdraża? Wystarczy skorzystać z ideologii "jutro-jutro"!

Oj, jakież to cudowne rozwiązanie. Ma się wrażenie, że wszystko będzie dobrze, ba, można nawet czuć dumę, że podjęło się wyzwanie. Tymczasem... tak naprawdę... jest to JEDNO, WIELKIE KŁAMSTWO, bo nic, ale to nic się nie dzieje! Bo to co ma się dziać zacznie się jutro... jutro... jutro... i tak w kółko.

Od jutra zacznę jeść zdrowiej, a dziś jeszcze zjem to i to... bo od jutra muszę się już ograniczać.

Na drugi dzień: ok, miałem dzisiaj zacząć, ale dziś , ale jutro... oooj jutro to tak się wezmę za siebie, że aż wióry będą lecieć.

Następny dzień: oj, dziś pada deszcz. Chciałem, no naprawdę chciałem iść na długi spacer, ale zaczynać przy takiej pogodzie? Bez sensu. Jutro...

Kolejne dni: Ok, weekend się zbliża. To już nie ma sensu, zacznę od poniedziałku; Dziś nie mam czasu, mogłem wczoraj zacząć, no trudno, jak zacznę jutro przecież nic się nie stanie; Głowa mnie boli; nie chce mi się; e to chyba nie ma sensu, zapewne nic z tego nie będzie, może jutro... itd. itp.

W ten sposób tracimy najlepszy moment do rozpoczęcia pracy nad sobą, bo zazwyczaj "jutro-jutro" pojawia się w chwilach kiedy nasza motywacja jest niemała. Gdy maleje, pojawiają się typowe powody zniechęcająco-dołujące tudzież nie mam w nas tego czegoś co pozwoli nam wystartować. W moim mniemaniu, można to zrozumieć. Ale gdy sytuacja się zmienia, czujemy w sobie więcej energii niż zazwyczaj, a wręcz czujemy się zmotywowani, nie pozwólmy zarazie "jutro-jutro" ukraść nam tej szczególnej chwili kiedy szansę na powodzenie są jak najbardziej realne.

Coś więcej niż tylko waga

To tragedia kiedy "jutro-jutro" zaczyna przenikać (albo już w nas jest i to tylko konsekwencja) inne elementy naszego życia. Nie robimy różnych rzeczy, z wielu powodów, ale ciągle okłamujemy się jutrem, by nie czuć się źle. Wtedy, nie pozostaje nic innego jak przełamać to w najsłabszym punkcie. Jeżeli jest coś czego zrobienie odkładamy, a szansę na wykonanie tego czegoś, mimo tych kłamstw są największe... zasadźmy pułapkę :) i jak tylko zaczynamy przekładać na jutro, powiedzmy nie i zróbmy to co przecież i tak chcemy. To powinna być przełomowa chwila, po której nie pozostaje nic innego jak iść za ciosem.

Skoro jest to miejsce, gdzie tematem jest zrzucanie kilogramów... można właśnie zacząć od tego, nawet jeśli "jutro-jutro" ma w tym temacie wielkie wpływy. Kiedy tylko pojawi się chęć na zmianę. Ruszmy tyłek z krzesła, weźmy worek ze śmieciami by je wyrzucić (nawet jeśli w worku jest pusto) i wyjdźmy na zewnątrz udając się na krótki spacer. A po nim, prawie na pewno będziemy się dobrze czuć, powinna pojawić się myśl, że skoro 10 czy 15 minut daliśmy radę to przecież z 20 minutami też nie będzie problemów. I tak, dzień za dniem rozpocznijmy przełamywać samych siebie, zwiększając wyzwania.


Małe grzeszki i duże grzechy czyli co robić jak hydra znów podnosi swoją głowę

Prawie na pewno, już podczas naszej drogi, pojawiają się małe pokusy. To ten duży kawałek pysznego placka, który ponętnie na nas patrzy. I już w głowie zaczyna pojawiać się stary "kumpel": "ok, zjem ten kawałek, ale tylko ten i od jutra koniec, więcej to się nie powtórzy". Czy warto wchodzić w układ z diabłem? Absolutnie nie. Należy do tego podejść z zupełnie innej strony.

Potraktujmy się w takiej sytuacji jak małe dziecko, któremu pozwala się samodzielnie chodzić, przyglądając z oddali, a nawet jeśli upadnie nie ingeruje i nie wyręcza się go tylko pozwala samemu wstać z ziemi, dzięki czemu nabiera ono pewności siebie.
Pozwólmy sobie na małą przyjemność. I co z tego, że lekko upadniemy? Nie martwmy się tym, nie biczujmy się za to, tylko "podnieśmy się z ziemi i idźmy dalej". Mając bowiem całościowy obraz tego co robimy, posiadając motywację, mając pewność, że jutro (hahah... MAMY PEWNOŚĆ!) wypocimy ten placek na treningu... nie ma sensu zadręczać się, albo/i wchodzić w jakiekolwiek układ z diabłem "jutro-jutro"!

Bywają jednak chwilę kiedy dziecko chce zrobić coś co narazi go na niebezpieczeństwo, choćby wejść na ulicę pełną aut. Wtedy trzeba zareagować i... tak samo jest tutaj. Bywają chwilę kiedy nie chodzi o dodatkowy kawałek placka, ale o coś poważniejszego: trudności zaczynają się mnożyć. To ciężki moment, bo "jutro-jutro" trafia na podatny grunt.

Co dalej? Nie warto udawać, że jest inaczej. Spróbujmy spojrzeć na sytuację z boku i ją ocenić. Nie pozwólmy jednak naszemu "dziecku", czyli temu co już udało się nam osiągnąć, łatwo odejść. Trzeba ograniczyć treningi na jakiś czas - trudno, ograniczamy, kilogramy nie będą przez jakiś czas maleć, a może nawet wzrosną - trudno, niech i tak będzie. Jakiekolwiek decyzje musimy podjąć, niech jedną z nich nie będzie powrót do tego co już było. Idźmy dalej nawet, jeśli na chwilę musimy zmniejszyć tempo. Ale... przenigdy nie przekładajmy zmian na inny czas! Bo co innego zwolnić tempo, a co innego zrezygnować i pozwolić "jutro-jutro", aby znowu zaczęła kierować naszym życiem!

czwartek, 3 grudnia 2009

Wyzwanie - grudniowe i podsumowanie listopadowego

Efektowny początek, wolniejsza końcówka... tak można w skrócie podsumować trening w miesiącu listopadzie. Do połowy miesiąca wszystko szło rewelacyjnie, a i kilometrów uzbierała się duża ilość.

Niestety... przeciążyłem organizm i nadwyrężyłem mięsień w lewej nodze (coś zabolało pod koniec jednego z treningów). Musiałem zrezygnować z długich treningów, a czasami w ogóle nie trenowałem.

Mimo wszystko, okazało się, że jeżeli chodzi o kilogramy to całkiem nieźle poszło. Utraciłem 5 kg. Najwyraźniej inny sposób jedzenia pokarmów przyniósł niespodziewane efekty.

Sam trening to 168,31 km i 10500 kalorii spalonych. Razem (2 ost. dni września, październik i listopad) daje to 400 kilometrów i prawie 26500 kalorii spalonych :-)))

Kolejny miesiąc to wielka niewiadoma, a i problemów może być bez liku. Przenoszę się do innego miasta, do tego w nowym terenie nie mam jeszcze swoich szlaków, a zapewne będę musiał się zmierzyć z padającym śniegiem. I w końcu... Święta Bożego Narodzenia. To piękny okres, ale wtedy też dużo się je co może się odbić na wynikach pod koniec miesiąca.

Realistyczne cele na ten miesiąc to 50, a następnie 100 km.
Poza tym, od grudnia do co najmniej marca chce się dodatkowo ważyć w połowie miesiąca (wynik na Twitterze), aby lepiej kontrolować sytuację. Do siego roku!

wtorek, 1 grudnia 2009

5 kg w dół! Pociąg zmian pędzi i się nie zatrzymuje! (listopad 2009)

NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 10

Ponieważ przez pół miesiąca, z powodu bólu nogi, nie trenowałem, bardzo obawiałem się tego ważenia. Okazało się, że nie było czego - 5 kg w dół to najlepszy rezultat do tej pory, do tego do rekordowego poziomu 103 kg. W pasie, jak co miesiąc, 1 cm w dół (111 cm).

Procentowa zawartość tłuszczu w organizmie wynosi 28,15%.

Brak treningu sprawił, że czuje się "napęczniały" (być może stąd wrażenie, że nie ma spadku kilogramów) i pragnienie powrotu do marszów jest przeogromne.

Byle do Świąt!