Okres przed Świętami: uwielbiam. Jest tyle rzeczy do zrobienia, miejsc do odwiedzenia, sprzątanie, gotowanie, zakupy, prezenty, kartki świąteczno-noworoczne, spowiedź, mógłbym wymieniać w nieskończoność... Dla naszej wagi to również okres owocny, włącznie z postną / jarską Wigilią.
Problem zaczyna się Pierwszego Dnia Świąt wraz z rozpoczęciem biesiad rodzinnych i, jakże często, brakiem ruchu.
Dlatego... do Pasterki należy się cieszyć Świętami i niczym nie przejmować, ale... od 25.XII bacznie przyglądać temu co robimy i ile jemy. Jedynym rozwiązaniem na jakie wpadłem to... jeść wszystko, ale w małych ilościach. Nie jestem pewien czy mi się to uda, ale spróbuje :) Czy ktoś zna lepszy sposób?
Radosnych Świąt!
środa, 23 grudnia 2009
środa, 9 grudnia 2009
NIE dla ideologii "jutro-jutro"!
Od jutra
Jak łatwo się rozgrzeszyć z własnych błędów i zaniedbań dodatkowo sprawiając wrażenie, że się te błędy pojęło i postanowiło zmianę, którą się wdraża? Wystarczy skorzystać z ideologii "jutro-jutro"!
Oj, jakież to cudowne rozwiązanie. Ma się wrażenie, że wszystko będzie dobrze, ba, można nawet czuć dumę, że podjęło się wyzwanie. Tymczasem... tak naprawdę... jest to JEDNO, WIELKIE KŁAMSTWO, bo nic, ale to nic się nie dzieje! Bo to co ma się dziać zacznie się jutro... jutro... jutro... i tak w kółko.
Od jutra zacznę jeść zdrowiej, a dziś jeszcze zjem to i to... bo od jutra muszę się już ograniczać.
Na drugi dzień: ok, miałem dzisiaj zacząć, ale dziś, ale jutro... oooj jutro to tak się wezmę za siebie, że aż wióry będą lecieć.
Następny dzień: oj, dziś pada deszcz. Chciałem, no naprawdę chciałem iść na długi spacer, ale zaczynać przy takiej pogodzie? Bez sensu. Jutro...
Kolejne dni: Ok, weekend się zbliża. To już nie ma sensu, zacznę od poniedziałku; Dziś nie mam czasu, mogłem wczoraj zacząć, no trudno, jak zacznę jutro przecież nic się nie stanie; Głowa mnie boli; nie chce mi się; e to chyba nie ma sensu, zapewne nic z tego nie będzie, może jutro... itd. itp.
W ten sposób tracimy najlepszy moment do rozpoczęcia pracy nad sobą, bo zazwyczaj "jutro-jutro" pojawia się w chwilach kiedy nasza motywacja jest niemała. Gdy maleje, pojawiają się typowe powody zniechęcająco-dołujące tudzież nie mam w nas tego czegoś co pozwoli nam wystartować. W moim mniemaniu, można to zrozumieć. Ale gdy sytuacja się zmienia, czujemy w sobie więcej energii niż zazwyczaj, a wręcz czujemy się zmotywowani, nie pozwólmy zarazie "jutro-jutro" ukraść nam tej szczególnej chwili kiedy szansę na powodzenie są jak najbardziej realne.
Coś więcej niż tylko waga
To tragedia kiedy "jutro-jutro" zaczyna przenikać (albo już w nas jest i to tylko konsekwencja) inne elementy naszego życia. Nie robimy różnych rzeczy, z wielu powodów, ale ciągle okłamujemy się jutrem, by nie czuć się źle. Wtedy, nie pozostaje nic innego jak przełamać to w najsłabszym punkcie. Jeżeli jest coś czego zrobienie odkładamy, a szansę na wykonanie tego czegoś, mimo tych kłamstw są największe... zasadźmy pułapkę :) i jak tylko zaczynamy przekładać na jutro, powiedzmy nie i zróbmy to co przecież i tak chcemy. To powinna być przełomowa chwila, po której nie pozostaje nic innego jak iść za ciosem.
Skoro jest to miejsce, gdzie tematem jest zrzucanie kilogramów... można właśnie zacząć od tego, nawet jeśli "jutro-jutro" ma w tym temacie wielkie wpływy. Kiedy tylko pojawi się chęć na zmianę. Ruszmy tyłek z krzesła, weźmy worek ze śmieciami by je wyrzucić (nawet jeśli w worku jest pusto) i wyjdźmy na zewnątrz udając się na krótki spacer. A po nim, prawie na pewno będziemy się dobrze czuć, powinna pojawić się myśl, że skoro 10 czy 15 minut daliśmy radę to przecież z 20 minutami też nie będzie problemów. I tak, dzień za dniem rozpocznijmy przełamywać samych siebie, zwiększając wyzwania.
Małe grzeszki i duże grzechy czyli co robić jak hydra znów podnosi swoją głowę
Prawie na pewno, już podczas naszej drogi, pojawiają się małe pokusy. To ten duży kawałek pysznego placka, który ponętnie na nas patrzy. I już w głowie zaczyna pojawiać się stary "kumpel": "ok, zjem ten kawałek, ale tylko ten i od jutra koniec, więcej to się nie powtórzy". Czy warto wchodzić w układ z diabłem? Absolutnie nie. Należy do tego podejść z zupełnie innej strony.
Potraktujmy się w takiej sytuacji jak małe dziecko, któremu pozwala się samodzielnie chodzić, przyglądając z oddali, a nawet jeśli upadnie nie ingeruje i nie wyręcza się go tylko pozwala samemu wstać z ziemi, dzięki czemu nabiera ono pewności siebie.
Pozwólmy sobie na małą przyjemność. I co z tego, że lekko upadniemy? Nie martwmy się tym, nie biczujmy się za to, tylko "podnieśmy się z ziemi i idźmy dalej". Mając bowiem całościowy obraz tego co robimy, posiadając motywację, mając pewność, że jutro (hahah... MAMY PEWNOŚĆ!) wypocimy ten placek na treningu... nie ma sensu zadręczać się, albo/i wchodzić w jakiekolwiek układ z diabłem "jutro-jutro"!
Bywają jednak chwilę kiedy dziecko chce zrobić coś co narazi go na niebezpieczeństwo, choćby wejść na ulicę pełną aut. Wtedy trzeba zareagować i... tak samo jest tutaj. Bywają chwilę kiedy nie chodzi o dodatkowy kawałek placka, ale o coś poważniejszego: trudności zaczynają się mnożyć. To ciężki moment, bo "jutro-jutro" trafia na podatny grunt.
Co dalej? Nie warto udawać, że jest inaczej. Spróbujmy spojrzeć na sytuację z boku i ją ocenić. Nie pozwólmy jednak naszemu "dziecku", czyli temu co już udało się nam osiągnąć, łatwo odejść. Trzeba ograniczyć treningi na jakiś czas - trudno, ograniczamy, kilogramy nie będą przez jakiś czas maleć, a może nawet wzrosną - trudno, niech i tak będzie. Jakiekolwiek decyzje musimy podjąć, niech jedną z nich nie będzie powrót do tego co już było. Idźmy dalej nawet, jeśli na chwilę musimy zmniejszyć tempo. Ale... przenigdy nie przekładajmy zmian na inny czas! Bo co innego zwolnić tempo, a co innego zrezygnować i pozwolić "jutro-jutro", aby znowu zaczęła kierować naszym życiem!
Jak łatwo się rozgrzeszyć z własnych błędów i zaniedbań dodatkowo sprawiając wrażenie, że się te błędy pojęło i postanowiło zmianę, którą się wdraża? Wystarczy skorzystać z ideologii "jutro-jutro"!
Oj, jakież to cudowne rozwiązanie. Ma się wrażenie, że wszystko będzie dobrze, ba, można nawet czuć dumę, że podjęło się wyzwanie. Tymczasem... tak naprawdę... jest to JEDNO, WIELKIE KŁAMSTWO, bo nic, ale to nic się nie dzieje! Bo to co ma się dziać zacznie się jutro... jutro... jutro... i tak w kółko.
Od jutra zacznę jeść zdrowiej, a dziś jeszcze zjem to i to... bo od jutra muszę się już ograniczać.
Na drugi dzień: ok, miałem dzisiaj zacząć, ale dziś
Następny dzień: oj, dziś pada deszcz. Chciałem, no naprawdę chciałem iść na długi spacer, ale zaczynać przy takiej pogodzie? Bez sensu. Jutro...
Kolejne dni: Ok, weekend się zbliża. To już nie ma sensu, zacznę od poniedziałku; Dziś nie mam czasu, mogłem wczoraj zacząć, no trudno, jak zacznę jutro przecież nic się nie stanie; Głowa mnie boli; nie chce mi się; e to chyba nie ma sensu, zapewne nic z tego nie będzie, może jutro... itd. itp.
W ten sposób tracimy najlepszy moment do rozpoczęcia pracy nad sobą, bo zazwyczaj "jutro-jutro" pojawia się w chwilach kiedy nasza motywacja jest niemała. Gdy maleje, pojawiają się typowe powody zniechęcająco-dołujące tudzież nie mam w nas tego czegoś co pozwoli nam wystartować. W moim mniemaniu, można to zrozumieć. Ale gdy sytuacja się zmienia, czujemy w sobie więcej energii niż zazwyczaj, a wręcz czujemy się zmotywowani, nie pozwólmy zarazie "jutro-jutro" ukraść nam tej szczególnej chwili kiedy szansę na powodzenie są jak najbardziej realne.
Coś więcej niż tylko waga
To tragedia kiedy "jutro-jutro" zaczyna przenikać (albo już w nas jest i to tylko konsekwencja) inne elementy naszego życia. Nie robimy różnych rzeczy, z wielu powodów, ale ciągle okłamujemy się jutrem, by nie czuć się źle. Wtedy, nie pozostaje nic innego jak przełamać to w najsłabszym punkcie. Jeżeli jest coś czego zrobienie odkładamy, a szansę na wykonanie tego czegoś, mimo tych kłamstw są największe... zasadźmy pułapkę :) i jak tylko zaczynamy przekładać na jutro, powiedzmy nie i zróbmy to co przecież i tak chcemy. To powinna być przełomowa chwila, po której nie pozostaje nic innego jak iść za ciosem.
Skoro jest to miejsce, gdzie tematem jest zrzucanie kilogramów... można właśnie zacząć od tego, nawet jeśli "jutro-jutro" ma w tym temacie wielkie wpływy. Kiedy tylko pojawi się chęć na zmianę. Ruszmy tyłek z krzesła, weźmy worek ze śmieciami by je wyrzucić (nawet jeśli w worku jest pusto) i wyjdźmy na zewnątrz udając się na krótki spacer. A po nim, prawie na pewno będziemy się dobrze czuć, powinna pojawić się myśl, że skoro 10 czy 15 minut daliśmy radę to przecież z 20 minutami też nie będzie problemów. I tak, dzień za dniem rozpocznijmy przełamywać samych siebie, zwiększając wyzwania.
Małe grzeszki i duże grzechy czyli co robić jak hydra znów podnosi swoją głowę
Prawie na pewno, już podczas naszej drogi, pojawiają się małe pokusy. To ten duży kawałek pysznego placka, który ponętnie na nas patrzy. I już w głowie zaczyna pojawiać się stary "kumpel": "ok, zjem ten kawałek, ale tylko ten i od jutra koniec, więcej to się nie powtórzy". Czy warto wchodzić w układ z diabłem? Absolutnie nie. Należy do tego podejść z zupełnie innej strony.
Potraktujmy się w takiej sytuacji jak małe dziecko, któremu pozwala się samodzielnie chodzić, przyglądając z oddali, a nawet jeśli upadnie nie ingeruje i nie wyręcza się go tylko pozwala samemu wstać z ziemi, dzięki czemu nabiera ono pewności siebie.
Pozwólmy sobie na małą przyjemność. I co z tego, że lekko upadniemy? Nie martwmy się tym, nie biczujmy się za to, tylko "podnieśmy się z ziemi i idźmy dalej". Mając bowiem całościowy obraz tego co robimy, posiadając motywację, mając pewność, że jutro (hahah... MAMY PEWNOŚĆ!) wypocimy ten placek na treningu... nie ma sensu zadręczać się, albo/i wchodzić w jakiekolwiek układ z diabłem "jutro-jutro"!
Bywają jednak chwilę kiedy dziecko chce zrobić coś co narazi go na niebezpieczeństwo, choćby wejść na ulicę pełną aut. Wtedy trzeba zareagować i... tak samo jest tutaj. Bywają chwilę kiedy nie chodzi o dodatkowy kawałek placka, ale o coś poważniejszego: trudności zaczynają się mnożyć. To ciężki moment, bo "jutro-jutro" trafia na podatny grunt.
Co dalej? Nie warto udawać, że jest inaczej. Spróbujmy spojrzeć na sytuację z boku i ją ocenić. Nie pozwólmy jednak naszemu "dziecku", czyli temu co już udało się nam osiągnąć, łatwo odejść. Trzeba ograniczyć treningi na jakiś czas - trudno, ograniczamy, kilogramy nie będą przez jakiś czas maleć, a może nawet wzrosną - trudno, niech i tak będzie. Jakiekolwiek decyzje musimy podjąć, niech jedną z nich nie będzie powrót do tego co już było. Idźmy dalej nawet, jeśli na chwilę musimy zmniejszyć tempo. Ale... przenigdy nie przekładajmy zmian na inny czas! Bo co innego zwolnić tempo, a co innego zrezygnować i pozwolić "jutro-jutro", aby znowu zaczęła kierować naszym życiem!
czwartek, 3 grudnia 2009
Wyzwanie - grudniowe i podsumowanie listopadowego
Efektowny początek, wolniejsza końcówka... tak można w skrócie podsumować trening w miesiącu listopadzie. Do połowy miesiąca wszystko szło rewelacyjnie, a i kilometrów uzbierała się duża ilość.
Niestety... przeciążyłem organizm i nadwyrężyłem mięsień w lewej nodze (coś zabolało pod koniec jednego z treningów). Musiałem zrezygnować z długich treningów, a czasami w ogóle nie trenowałem.
Mimo wszystko, okazało się, że jeżeli chodzi o kilogramy to całkiem nieźle poszło. Utraciłem 5 kg. Najwyraźniej inny sposób jedzenia pokarmów przyniósł niespodziewane efekty.
Sam trening to 168,31 km i 10500 kalorii spalonych. Razem (2 ost. dni września, październik i listopad) daje to 400 kilometrów i prawie 26500 kalorii spalonych :-)))
Kolejny miesiąc to wielka niewiadoma, a i problemów może być bez liku. Przenoszę się do innego miasta, do tego w nowym terenie nie mam jeszcze swoich szlaków, a zapewne będę musiał się zmierzyć z padającym śniegiem. I w końcu... Święta Bożego Narodzenia. To piękny okres, ale wtedy też dużo się je co może się odbić na wynikach pod koniec miesiąca.
Realistyczne cele na ten miesiąc to 50, a następnie 100 km.
Poza tym, od grudnia do co najmniej marca chce się dodatkowo ważyć w połowie miesiąca (wynik na Twitterze), aby lepiej kontrolować sytuację. Do siego roku!
Niestety... przeciążyłem organizm i nadwyrężyłem mięsień w lewej nodze (coś zabolało pod koniec jednego z treningów). Musiałem zrezygnować z długich treningów, a czasami w ogóle nie trenowałem.
Mimo wszystko, okazało się, że jeżeli chodzi o kilogramy to całkiem nieźle poszło. Utraciłem 5 kg. Najwyraźniej inny sposób jedzenia pokarmów przyniósł niespodziewane efekty.
Sam trening to 168,31 km i 10500 kalorii spalonych. Razem (2 ost. dni września, październik i listopad) daje to 400 kilometrów i prawie 26500 kalorii spalonych :-)))
Kolejny miesiąc to wielka niewiadoma, a i problemów może być bez liku. Przenoszę się do innego miasta, do tego w nowym terenie nie mam jeszcze swoich szlaków, a zapewne będę musiał się zmierzyć z padającym śniegiem. I w końcu... Święta Bożego Narodzenia. To piękny okres, ale wtedy też dużo się je co może się odbić na wynikach pod koniec miesiąca.
Realistyczne cele na ten miesiąc to 50, a następnie 100 km.
Poza tym, od grudnia do co najmniej marca chce się dodatkowo ważyć w połowie miesiąca (wynik na Twitterze), aby lepiej kontrolować sytuację. Do siego roku!
wtorek, 1 grudnia 2009
5 kg w dół! Pociąg zmian pędzi i się nie zatrzymuje! (listopad 2009)
NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 10
Ponieważ przez pół miesiąca, z powodu bólu nogi, nie trenowałem, bardzo obawiałem się tego ważenia. Okazało się, że nie było czego - 5 kg w dół to najlepszy rezultat do tej pory, do tego do rekordowego poziomu 103 kg. W pasie, jak co miesiąc, 1 cm w dół (111 cm).
Procentowa zawartość tłuszczu w organizmie wynosi 28,15%.
Brak treningu sprawił, że czuje się "napęczniały" (być może stąd wrażenie, że nie ma spadku kilogramów) i pragnienie powrotu do marszów jest przeogromne.
Byle do Świąt!
Miesiąc 10
Ponieważ przez pół miesiąca, z powodu bólu nogi, nie trenowałem, bardzo obawiałem się tego ważenia. Okazało się, że nie było czego - 5 kg w dół to najlepszy rezultat do tej pory, do tego do rekordowego poziomu 103 kg. W pasie, jak co miesiąc, 1 cm w dół (111 cm).
Procentowa zawartość tłuszczu w organizmie wynosi 28,15%.
Brak treningu sprawił, że czuje się "napęczniały" (być może stąd wrażenie, że nie ma spadku kilogramów) i pragnienie powrotu do marszów jest przeogromne.
Byle do Świąt!
czwartek, 26 listopada 2009
Portki lecą mi z tyłka! ;-)
W końcu przychodzi taki moment, po tym jak kilogramy i rozmiary maleją, że garderoba staje się z dnia na dzień coraz bardziej bezużyteczna. Na pierwszy ogień idą portki. Lecą... lecą z tyłka, aż miło! Przez jakiś czas pomaga pasek, jeżeli ktoś go lubi, ale też nie na długo.
Nie pozostaje wtedy nic innego jak kupić nowe. Muszę powiedzieć, że kupno nowych to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy podczas zrzucania kilogramów.
Nie pozostaje wtedy nic innego jak kupić nowe. Muszę powiedzieć, że kupno nowych to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy podczas zrzucania kilogramów.
wtorek, 3 listopada 2009
Październikowe wyzwanie - podsumowanie - & wyzwanie listopadowe
To był piękny październik: przeszedłem 212,45 km (132 mile)! Na to potrzebne było 14,498 kkalorii. Przeznaczyłem na to 21 dni z dostępnych w tym miesiącu 31. Po wszystkim okazało się, że waga obniżyła się o 4 kg.
Morale było i pozostało wysokie. Jedyne problemy to przeziębienie trwające 4 dni oraz ból palca prawej nogi. Przeziębienie minęło, a z palcem jest coraz lepiej.
Pogodzie się nie dałem i parę razy kończyłem bieg w ulewnym deszczu. Dwa razy skróciłem zaplanowaną wcześniej trasę, raz z powodu zimna i mojego zbyt skromnego ubrania, innym razem czułem się zbyt przemęczony na dodatkowe okrążenie (miałem już za sobą 9,5 km).
Stopniowo zwiększałem też długości tras. Zaczynałem od paru kilometrów, a kończyłem na jednorazowych 14km dziennie.
Najlepiej czuje się jak trasa ma ok.10km i udaje mi się ją pokonać w ok. 90 minut. Ale ponieważ chce więcej to i więcej dorzucam, jednak z każdym kilometrem po 10km, moje temp0 lekko słabnie i dopiero zwiększa się kiedy widzę zbliżający się koniec (takie przynajmniej mam odczucie).
Moje średnie tempo to ok. 6,5 km/godz. (4 m/h).
Wyzwanie listopadowe
W tym miesiącu postanowiłem zwiększać sobie napięcie. Cele "rozlokowane" są co 50km czyli 50 - 100 - 150 czyli pierwszy do zdobycia to: 50km.
Morale było i pozostało wysokie. Jedyne problemy to przeziębienie trwające 4 dni oraz ból palca prawej nogi. Przeziębienie minęło, a z palcem jest coraz lepiej.
Pogodzie się nie dałem i parę razy kończyłem bieg w ulewnym deszczu. Dwa razy skróciłem zaplanowaną wcześniej trasę, raz z powodu zimna i mojego zbyt skromnego ubrania, innym razem czułem się zbyt przemęczony na dodatkowe okrążenie (miałem już za sobą 9,5 km).
Stopniowo zwiększałem też długości tras. Zaczynałem od paru kilometrów, a kończyłem na jednorazowych 14km dziennie.
Najlepiej czuje się jak trasa ma ok.10km i udaje mi się ją pokonać w ok. 90 minut. Ale ponieważ chce więcej to i więcej dorzucam, jednak z każdym kilometrem po 10km, moje temp0 lekko słabnie i dopiero zwiększa się kiedy widzę zbliżający się koniec (takie przynajmniej mam odczucie).
Moje średnie tempo to ok. 6,5 km/godz. (4 m/h).
Wyzwanie listopadowe
W tym miesiącu postanowiłem zwiększać sobie napięcie. Cele "rozlokowane" są co 50km czyli 50 - 100 - 150 czyli pierwszy do zdobycia to: 50km.
sobota, 31 października 2009
Nokaut! Otyłość na deskach! 4 kg w dół. (październik 2009)
NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 9
Tego się nie spodziewałem, ale przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza! Po tym jak latem straciłem 3 kg, w październiku "grad ciosów" i otyłość padła na deski. Nokaut! 4 kg w dół. Obecna waga 108 kg! Zarówno wskaźnik masy ciała (BMI) jak i wzór Broca umiejscawiają mnie w przedziale: nadwaga.
Do tego kolejne centymetry znikają: 1 w pasie (112 cm) i 2 w biodrach (110 cm). Wskaźnik WHR wyniósł 1,02. Mimo radości z przekroczenia granicy otyłość - nadwaga nie mogę zapomnieć, że to nadal źle. A zarówno WHR jak i sam rozmiar w pasie przypominają, że taki stan zagraża mojemu zdrowiu. Na pewno o tym nie zapomnę, ale jeden dzień, a może dwa będę się cieszył z zaistniałej sytuacji.
Jak wygląda procentowa zawartość tłuszczu w organizmie? Średnia pomiędzy dwa wybranymi miejscami pomiarów wyniosła: 28,90%! Zaczynałem od (1.04.09) 32,25%. To daje 3,35 punktów procentowych!
Osiągnięcia ostatniego miesiąca były możliwe wyłącznie dzięki podjęciu wyzwania zwiększonego wysiłku fizycznego. Postawiłem sobie dwa cele: przejść 100 mil, a później podwyższyłem stawkę do 200 km. Udało się! Ostateczny wynik to 212,45 km. Kawał drogi :-)
Kilometry liczyłem na podstawie serwisu mapmywalk.com. Według ich wyliczeń wysiłek ten kosztował mnie 14,498 kalorii. To chyba nie tak dużo, ale wystarczająco by pozbyć się aż 4 kg!
Co w kolejnym miesiącu?
Kontynuować wysiłek fizyczny. Pociąg jedzie dalej i nic go już nie zatrzyma! :-)))
Asekuracyjnie powiedziałbym, że chciałbym ustabilizować sytuację i tak jak w każdym miesiącu, nie przybrać nic na wadzę, ale wtedy byłbym także nieszczery. Liczę bowiem po cichu na, może nie tak duże osiągnięcie jak w tym miesiącu, utratę 1-2 kg.
Miesiąc 9
Tego się nie spodziewałem, ale przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza! Po tym jak latem straciłem 3 kg, w październiku "grad ciosów" i otyłość padła na deski. Nokaut! 4 kg w dół. Obecna waga 108 kg! Zarówno wskaźnik masy ciała (BMI) jak i wzór Broca umiejscawiają mnie w przedziale: nadwaga.
Do tego kolejne centymetry znikają: 1 w pasie (112 cm) i 2 w biodrach (110 cm). Wskaźnik WHR wyniósł 1,02. Mimo radości z przekroczenia granicy otyłość - nadwaga nie mogę zapomnieć, że to nadal źle. A zarówno WHR jak i sam rozmiar w pasie przypominają, że taki stan zagraża mojemu zdrowiu. Na pewno o tym nie zapomnę, ale jeden dzień, a może dwa będę się cieszył z zaistniałej sytuacji.
Jak wygląda procentowa zawartość tłuszczu w organizmie? Średnia pomiędzy dwa wybranymi miejscami pomiarów wyniosła: 28,90%! Zaczynałem od (1.04.09) 32,25%. To daje 3,35 punktów procentowych!
Osiągnięcia ostatniego miesiąca były możliwe wyłącznie dzięki podjęciu wyzwania zwiększonego wysiłku fizycznego. Postawiłem sobie dwa cele: przejść 100 mil, a później podwyższyłem stawkę do 200 km. Udało się! Ostateczny wynik to 212,45 km. Kawał drogi :-)
Kilometry liczyłem na podstawie serwisu mapmywalk.com. Według ich wyliczeń wysiłek ten kosztował mnie 14,498 kalorii. To chyba nie tak dużo, ale wystarczająco by pozbyć się aż 4 kg!
Co w kolejnym miesiącu?
Kontynuować wysiłek fizyczny. Pociąg jedzie dalej i nic go już nie zatrzyma! :-)))
Asekuracyjnie powiedziałbym, że chciałbym ustabilizować sytuację i tak jak w każdym miesiącu, nie przybrać nic na wadzę, ale wtedy byłbym także nieszczery. Liczę bowiem po cichu na, może nie tak duże osiągnięcie jak w tym miesiącu, utratę 1-2 kg.
sobota, 3 października 2009
Październikowe wyzwanie
3 kilogramy zrzucone latem to bardzo dobra wiadomość ale... potrzebuje czegoś więcej. Dlatego postanowiłem w tym miesiącu rzucić sobie wyzwanie: przejdę (szybki chód)
1 cel: 100 mil (ok. 161 km)
a jeśli to się uda i będzie wystarczająca ilość dni to spróbuje dobić do
2 celu: 200 km! (ok. 124 m)
Co będzie mi do tego potrzebne?
> motywacja - jest, silna
> morale - wysokie
> determinacja - jest (duża)
> zdrowie - to niewiadoma, która rozstrzygnie sie z czasem. Widzę dwa zagrożenia: grypa czy też inne świństwo związane z jesienna pogoda lub/i przeciążenie organizmu.
> czas - towar deficytowy, ale... dość z wymówkami! Czas się znajdzie.
Podsumowanie:
Mam wszystko co potrzeba, aby wyzwanie skończyło się sukcesem. Jedyną niewiadomą pozostaje stan mojego zdrowia, ale trudno tu z góry cokolwiek przewidzieć.
Pierwsze próby systematycznych ćwiczeń podejmowałem od samego początku czyli lutego 2009 (w czasie lata nastąpiło wyraźne i spodziewane rozluźnienie wraz z brakiem systematyczności - wysilku fizycznego jednak nie zabrakło). Jestem przekonany, ze dzięki temu nie przybrałem na wadze. Na początek można to zaakceptować, ale teraz... to już za malo. Potrzebuje zacząć zrzucać zbędne kilogramy, a wysiłek fizyczny wydaje się jedynym, mądrym motorem i jednym z kluczy do końcowego sukcesu.
Ponieważ jest to spore wyzwanie, będzie to jedyna rzecz na jakiej się skupie w tym miesiącu. To czy mi się udało oraz najświeższe wyniki ważenia, mierzenia itd. ... w pierwszym tygodniu listopada. Do tego czasu... grobowa cisza na blogu ;-)
1 cel: 100 mil (ok. 161 km)
a jeśli to się uda i będzie wystarczająca ilość dni to spróbuje dobić do
2 celu: 200 km! (ok. 124 m)
Co będzie mi do tego potrzebne?
> motywacja - jest, silna
> morale - wysokie
> determinacja - jest (duża)
> zdrowie - to niewiadoma, która rozstrzygnie sie z czasem. Widzę dwa zagrożenia: grypa czy też inne świństwo związane z jesienna pogoda lub/i przeciążenie organizmu.
> czas - towar deficytowy, ale... dość z wymówkami! Czas się znajdzie.
Podsumowanie:
Mam wszystko co potrzeba, aby wyzwanie skończyło się sukcesem. Jedyną niewiadomą pozostaje stan mojego zdrowia, ale trudno tu z góry cokolwiek przewidzieć.
Pierwsze próby systematycznych ćwiczeń podejmowałem od samego początku czyli lutego 2009 (w czasie lata nastąpiło wyraźne i spodziewane rozluźnienie wraz z brakiem systematyczności - wysilku fizycznego jednak nie zabrakło). Jestem przekonany, ze dzięki temu nie przybrałem na wadze. Na początek można to zaakceptować, ale teraz... to już za malo. Potrzebuje zacząć zrzucać zbędne kilogramy, a wysiłek fizyczny wydaje się jedynym, mądrym motorem i jednym z kluczy do końcowego sukcesu.
Ponieważ jest to spore wyzwanie, będzie to jedyna rzecz na jakiej się skupie w tym miesiącu. To czy mi się udało oraz najświeższe wyniki ważenia, mierzenia itd. ... w pierwszym tygodniu listopada. Do tego czasu... grobowa cisza na blogu ;-)
środa, 30 września 2009
Kolejny kilogram oraz centymetr w pasie i biodrach mniej (wrzesień 2009)
NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 8
Bardzo udany miesiąc!
Nie tylko pozbyłem się 1 kg (112 kg) oraz 1 cm w pasie (113 cm), ale także w biodrach nastąpił spadek o 1 cm (112 cm). Taki obrót sprawy to powód do wielkiej radości. W ten bowiem sposób talia dogoniła biodra pozostając w odległości 1 cm. Teraz oba wskaźniki powinny wspólnie maleć, gdyż nie wydaje mi się, aby talia była w stanie przeskoczyć biodra :) W jakimś okresie mogą następować zmiany milimetrowe trudno dostrzegalne dla mojego metra.
W kolejnym wpisie postaram się porównać kwartalne wyniki. Zastanawiam się także nad rzuceniem sobie wyzwania tej jesieni. Czegoś co pozwoli mi zadać prawy sierpowy mojej otyłości.
A tymczasem... cieszę się z osiągnięć tego miesiąca :-)))
Miesiąc 8
Bardzo udany miesiąc!
Nie tylko pozbyłem się 1 kg (112 kg) oraz 1 cm w pasie (113 cm), ale także w biodrach nastąpił spadek o 1 cm (112 cm). Taki obrót sprawy to powód do wielkiej radości. W ten bowiem sposób talia dogoniła biodra pozostając w odległości 1 cm. Teraz oba wskaźniki powinny wspólnie maleć, gdyż nie wydaje mi się, aby talia była w stanie przeskoczyć biodra :) W jakimś okresie mogą następować zmiany milimetrowe trudno dostrzegalne dla mojego metra.
W kolejnym wpisie postaram się porównać kwartalne wyniki. Zastanawiam się także nad rzuceniem sobie wyzwania tej jesieni. Czegoś co pozwoli mi zadać prawy sierpowy mojej otyłości.
A tymczasem... cieszę się z osiągnięć tego miesiąca :-)))
poniedziałek, 31 sierpnia 2009
Kolejny kilogram znika, rozmiar w pasie tradycyjnie :-) spada, obniżka WHR (sierpień 2009)
NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 7
Wynik ważenia: 113 kg. To już razem 2 kilogramy mniej! Jestem na dobrej drodze.
Talia: kolejny centymetr w dół czyli razem mamy już ich sześć od lutego 2009 (było: 120 cm, jest 114 cm). Pięknie :)
WHR spada z poziomu 1,02 w poprzednim miesiącu na 1,01 (początkowo 1,04).
Kolejny miesiąc zapowiada się podobnie :-)))
Miesiąc 7
Wynik ważenia: 113 kg. To już razem 2 kilogramy mniej! Jestem na dobrej drodze.
Talia: kolejny centymetr w dół czyli razem mamy już ich sześć od lutego 2009 (było: 120 cm, jest 114 cm). Pięknie :)
WHR spada z poziomu 1,02 w poprzednim miesiącu na 1,01 (początkowo 1,04).
Kolejny miesiąc zapowiada się podobnie :-)))
piątek, 31 lipca 2009
Przełom! Waga ruszyła w dół! (lipiec 2009)
NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 6
Po późno-zimowym i wiosennym sukcesie stabilizacji wagi, kolejny sukces i przełom w walce z otyłością. Waga ruszyła w dół! 114 kg oznacza jeden, zbędny kilogram mniej!
Do tego rozmiar w pasie zmniejszył się o kolejny 1 cm dając łączny zysk 5 utraconych centymetrów. Rozmiar bioder w dół o 0,5 cm (łącznie 2 cm). WHR w tym miesiącu bez zmian (1,02), ale jeśli tempo zmian nie spadnie, a nie ma takiego powodu, w kolejnym miesiącu powinien się obniżyć.
Zmiana wagi pociąga za sobą zmianę także innych wskaźników, ale na razie ograniczę się do jednego, BMI. Po raz pierwszy zmienia swoją wartość z 31,86 na 31,58, nadal pozostając w strefie otyłości.
Za miesiąc... kolejny kilogram mniej? :-)
Miesiąc 6
Po późno-zimowym i wiosennym sukcesie stabilizacji wagi, kolejny sukces i przełom w walce z otyłością. Waga ruszyła w dół! 114 kg oznacza jeden, zbędny kilogram mniej!
Do tego rozmiar w pasie zmniejszył się o kolejny 1 cm dając łączny zysk 5 utraconych centymetrów. Rozmiar bioder w dół o 0,5 cm (łącznie 2 cm). WHR w tym miesiącu bez zmian (1,02), ale jeśli tempo zmian nie spadnie, a nie ma takiego powodu, w kolejnym miesiącu powinien się obniżyć.
Zmiana wagi pociąga za sobą zmianę także innych wskaźników, ale na razie ograniczę się do jednego, BMI. Po raz pierwszy zmienia swoją wartość z 31,86 na 31,58, nadal pozostając w strefie otyłości.
Za miesiąc... kolejny kilogram mniej? :-)
środa, 1 lipca 2009
Cisza przed burzą? Sukces stabilizacji kilogramów, a rozmiary sukcesywnie spadają (czerwiec 2009)
NOTATNIK ODCHUDZANIA
Miesiąc 5
115 kg - niezmiennie, od 5 miesięcy! Stabilizacja wagi osiągnięta. To wielki sukces szczególnie po dramacie stycznia (+ 7 kilogramów), po którym rozpocząłem pisanie tego blogu i systematyczną pracę nad sobą.
Ale... to musi być cisza przed burzą, gdyż nie ma żadnego racjonalnego powodu, by w następnym miesiącu kilogramy nie zaczęły spadać. Lato, zwiększony wysiłek fizyczny i zmniejszone spożycie czegokolwiek.
Do tego... systematycznie spadające rozmiary talii i bioder, odpowiednio 1 cm i o,5 cm w tym miesiącu (łącznie 4 i 2 cm). Wskaźnik WHR zmniejszył się do poziomu 1,02 (1,03 w poprzednim miesiącu, 1,04 na początku drogi).
Miesiąc 5
115 kg - niezmiennie, od 5 miesięcy! Stabilizacja wagi osiągnięta. To wielki sukces szczególnie po dramacie stycznia (+ 7 kilogramów), po którym rozpocząłem pisanie tego blogu i systematyczną pracę nad sobą.
Ale... to musi być cisza przed burzą, gdyż nie ma żadnego racjonalnego powodu, by w następnym miesiącu kilogramy nie zaczęły spadać. Lato, zwiększony wysiłek fizyczny i zmniejszone spożycie czegokolwiek.
Do tego... systematycznie spadające rozmiary talii i bioder, odpowiednio 1 cm i o,5 cm w tym miesiącu (łącznie 4 i 2 cm). Wskaźnik WHR zmniejszył się do poziomu 1,02 (1,03 w poprzednim miesiącu, 1,04 na początku drogi).
Subskrybuj:
Posty (Atom)