Styczeń 2009 roku: przytyłem 7 kilogramów (ze 108 na 115)! Wielka tragedia! 1 lutego zacząłem pracę nad sobą...
Styczeń wydaje się więc tym miesiącem, którzy może zdecydować o wynikach całego roku. Jest zimno więc tym chętniej siedzi się w domu, pije alkohol ze znajomymi oraz zajada tłuste produkty. Do tego słodycze na polepszenie humoru oraz placki świąteczne. W końcu... to sezon choroby i złapać jakieś świństwo nie jest trudno (żeby było ciekawiej ja już pod koniec grudnia coś złapałem i nie mogę się tego pozbyć). Choroba to brak treningów i jeszcze bardziej tłuste jedzenie... Do tego z noworocznego letargu obudziłem się dopiero teraz, a minęła już 1/4 stycznia.
Mój Boże... Jeszcze niedawno wydawało mi się, że problemy stycznia ubiegłego roku to tylko pechowy epizod, ale kiedy już przyszedł styczeń to wydają się one nabierać nowych rumieńców.
Jedyny cel na ten miesiąc to zrobić tyle ile się da, aby nie przytyć. To jest plan maksimum i niczego więcej nie oczekuje.
Wyzwanie tego miesiąca to marne 25 km, ale widzę że treningi się sypią więc nie ma sensu stawiać sobie wymagań i celów, które są nierealne.
Aby mieć bieżący obraz sytuacji zważę się w tym miesiącu 3 razy przed oficjalnym ważeniem po-styczniowym (7, 15 i 22 stycznia).
Zaczęły się pierwsze schody...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz